czwartek, 22 stycznia 2015

ODKRYJ PRAWDZIWE UCZUCIA !

Muzyka łagodzi obyczaje. Pewnego razu, Szanowny Pan Arystoteles rzekł sobie takowe zdanie , zapewne nie spodziewawszy się , że prawie dwa i pół tysiąca lat później, jakiś rozgoryczony człowiek będzie nieudolnie starał się zrozumieć jego cytat. Rzecz w tym, że nie o Arystotelesie chcę mówić, gdyż kiepski ze mnie filozof.
Tym razem o czymś, na czym znam się nie lepiej niż na filozofii ( nie wliczając krótkiej kariery w scholce parafialnej - jak się domyślacie bez solowych wykonów, oraz paru lat bzryngolenia na pianinie, marząc o byciu przyszywaną córką Chopina), czyli o muzyce .

Jakiej słuchasz muzyki? Pytanie częste ( zwłaszcza na pierwszych spotkaniach, kiedy nie wiadomo w jakim celu otworzyć w ogóle usta), a przysparzające więcej problemów niż pożytku. Bo w zasadzie, czy ogólnie lubię rock, pop, soul czy reggae? Czy pytasz mnie, jaka jest moja ulubiona piosenka? A może chodzi Ci o to, czego słucham kiedy ćwiczę? Albo czego, kiedy się uczę? Nie nie, na pewno chodzi Ci o to, co sobie nucę kiedy gotuję? Albo kiedy wpadam w szał sprzątania każdego zakamarka ? Dalej nie? Hm... W takim razie może pytasz, do czego sięgam kiedy jestem zadowolona? Albo kiedy świat kolejny raz łamie mi golenie i każe klęczeć, dopóki nie zbiorę sił do powtórnego zmierzenia się z rzeczywistością?
Czym zatem jest pytanie o muzykę? Niczym. Nędznym uproszczeniem, które nijak ma się do tego, o co w niej w zasadzie chodzi.
Zawsze zastanawiało mnie to, jaką strategię obierają ludzie. Czy słuchają czegoś zupełnie niezgodnego ze swoim nastojem, żeby go choć ociupinkę podnieść? Czy może całkowicie wpasowują się w swoje uczucia i słuchają dokładnie tego, co im podpowiada szczęśliwe lub przeczołgane serce? Czy muzyka wpływa na nasz nastrój, czy nasz nastój wpływa na muzykę, którą wybieramy?
Nie mam nawet czerwono-buraczkowego pojęcia. Zupełnie subiektywnie podchodząc do sprawy, jako emocjonalna masochistka, wybieram zawsze drugą opcję. Czy to lepsze, czy gorsze? Nie wiem. Wiem natomiast, że zapewne wielu z Was ma parę takich piosenek, do których sięga w gorszych momentach. A co najciekawsze, okazuje się, że to działa.  Wcale nie ma nic w tym złego, że na każdy możliwy nastrój,  czeka w gotowości, specjalnie wybrany przez nas na tego typu okazje utwór. Wcale nie ma nic w tym złego, że katujemy się dźwiękami, które potęgują nasze uczucia, mimo, że często reszta  świata mówi, iż powinniśmy je porzucić. 
I w końcu, wcale nie ma nic w tym złego, że czujemy to co czujemy,  i że za nic w świecie nie chcemy przestać tego czuć. 
Bo źle jest nie czuć. Bo pusto jest nie czuć. Nieswojo jest nie czuć.
Ciągnąc dalej tę niezgrabną prywatę, chciałam podzielić się z Wami zespołem, który kocham. Zespołem, którego utwory wyzwalają we mnie najgłębsze uczucia, do którego wracam za każdym możliwym razem, kiedy jest mi smutno, źle,          i kiedy mój świat rozpada się na milion ostrych kawałków, których nawet nie mam siły, a tym bardziej ochoty zbierać.

KODALINE.

Czterej uroczy mężczyźni. Lekki powiew Irlandii. Lekki powiew szczerości. Na wszelki wypadek dodam, iż moja miłość do nich nie ma nic a nic wspólnego z uroczymi blond włosami wokalisty !
Baś.






Brak komentarzy:

Prześlij komentarz